Misię czeszę (częściej siostra, ale widać, że jej się znudziło, więc ja dbam o sierść suni) prawie codziennie (czasami zdarza się zapomnieć). Westka nie przepada za tym. Wyrywa się, pokazuje ząbki, próbuje odgonić szczotkę. Jednak nie ma tak łatwo!
Gdy podchodzę do drzwi, prowadzących do piwnicy, kulka się cieszy. Dlaczego? Bo tam, przy samym wejściu do piwnicy, leżą różne rzeczy dla psa no i oczywiście smycz. Wtedy sobie taka psinka myśli, że pora na spacer. A tu zawiedzona... Hania wyciąga szczotki! Tak, mamy wiele szczotek. Jedną z drutem, jedną z włosem, jedną taką... nie wiem jak to określić, ale też coś podobnego do druta, tyle że bardziej miękkie, a ostatni to grzebień. W sumie cztery. Najmniej używana jest ta z 'miękkim drutem', a najczęściej z włosem. Plecki przejeżdżam grzebieniem, łapki włosem, a potem drutem, podszerstek włosem, a tamta pozostała szczotka czasami się też przydaje do różnych rzeczy.
No dobra. Teraz opiszę jak mniej więcej wygląda czesanie. Kiedy czeszę grzbiet nic się nie dzieje. Przy podszerstku tak trochę się wyrywa. O łapkach Wam nie mówię, bo chyba pomyślicie, że mam niewychowanego psa! Jejciu... Próbuje mnie gryźć (no, nie jest aż taka agresywna, ale tak podszczypuje), wyrywa się, ucieka. Próbuję jej tłumaczyć, bo wierzę, że pies mnie zrozumie, ale raczej to nie wychodzi.
Czesanie po grzbiecie.
Sierść Misi.