czwartek, 1 stycznia 2009

Kronika psiego podróżnika

Misia często nie tylko wychodzi na zwykłe spacery, ale oczywiście z nami wiele podróżuje. Na widok otwierających się drzwi do samochodu, po prostu wskakuje. Ona kocha podróże. Dlatego ostatnio wybraliśmy się do Wielunia. Wyjazd był krótki, muszę nawet dodać, że bardzo, ponieważ z rodzicami tylko odwieźliśmy kuzyna, następnego dnia, wieczorem, ponownie wróciliśmy do domu. Ale jednak podróż była świetna (choć rzeczywiście mogła być dłuższa).

27 grudnia 2008
Dzień wyjazdu – wcale nie taki męczący jak zawsze, bo do spakowania Misia wystarczy kilka łyżeczek karmy w woreczku, kocyk i kiełbaska (szczotki nie brałam, bo czeszemy ją średnio dwa razy w tygodniu). Psinka jest trochę zdenerwowana, ale również zaciekawiona miejscem, do którego jedziemy (o ile wie, że jedziemy :o). Obwąchuje walizki, które leżą w szeregu na podłodze; większość z nich należy do kuzyna, ale znajduje tam również swoją torebkę. Obwąchuje i już chce wyciągnąć zabawkę, gdyż… zapinam jej smycz i już jesteśmy w samochodzie.

Jazda nie była wcale męcząca, raczej spokojna. Niestety Misia nie zniosła siedzenia na podłodze, wdrapała się nam (ja, mama i kuzyn) na kolana. Od czasu do czasu, przełaziła z jednego miejsca na drugie, chcąc poobserwować świat z innych okien :P

Wreszcie wysiadka! Sunia wyskoczyła z samochodu (a mamy auto dość wysokie:o), nie zwracając uwagi, że mogła sobie łapki połamaćJ. Zaczęło się – szczekanie i mocne wyrywanie w stronę bloku. Poznała! Umiała nawet wybrać właściwą klatkę. Niestety z zatrzymaniem się u dobrych drzwi był kłopot…

Wieczorem Misia nie chciała wejść do posłania; wciąż wolała odpoczywać pod stołem. Potem zrobiłam jej kilka fotografii na dywanie. Muszę przyznać, że zgrywała niezłą modelkę (i miała doskonałe pozy, jak nigdy dotąd:o) :]

28 grudnia 2008

Rano pobudka! Siostra wyszła na lodowisko, a ja… ja wyszłam na dwór z Misią. Łyk świeżego powietrza dobrze wpłynął na moje samopoczucie, jak i na samopoczucie kuleczki. Szkoda tylko, że było nam zimno; de facto: nie zupełnie nam co mi, bo trudno mi było uwierzyć, że przez tak ciepły i długi włos psinki, może przejść chłód.

Po kilkuminutowym spacerze po trawce, postanowiłam poczekać na mamę i razem poszłyśmy ‘odwiedzić’ (dosłownie ‘odebrać’) Kasię z lodowiska. Poczekałam razem z Miśką na mamę i siostrę, jednak psinka wcale nie miała ochoty czekać – wprost ciągnęła w ich stronę, dlatego raz przeszła pod ogrodzeniem do lodowiska i czekała na swoje panie. Musiałam ją wyciągać, bo wiedziałam, że jest jej to zabronione.

Ma obiad wybraliśmy się do Łaszewa – wioski, gdzie mieszkały moje ciocie oraz 100-letni pradziadek (każdy chciałby do żyć tego wieku:D). No, niedosłownie tylko oni, bo również psiak Nero-kundel. Muszę Wam przyznać, że na Miśce zrobił on nie małe wrażenie :P Ciągnęła w jego stronę i piszczała chcąc ogłosić „Czemu zawsze człowiek decyduje o postępach psa? Czemu sam pies nie może tego zdecydować? Puśćcie mnie tam, proszę!”.

Nero znajdował się na wielkim wybiegu za płotem. Popisywał się przed psinką :o Najpierw wziął piłkę i zaczął ‘występ’ – podrzucał ją, biegał z nią w pysku. Następnie w jego mordce znalazł się wielki kij. Chyba miał na myśli, żeby pokazać swoją siłę xD

Brak komentarzy: